poniedziałek, 17 marca 2014

Oskar jest z nami, czyli o porodzie cz.1

   Rzadko teraz mam czas, aby pisać nowe posty, dlatego temat mojego porodu muszę rozłożyć na kilka postów.
   Na piątek rano byłam zapisana na KTG i do ginekologa. Z mężem zdecydowaliśmy, że po wizycie od razu pojedziemy do szpitala, bo lepiej zgłosić się tam w piątek niż w sobotę. Jednak wszystko potoczyło się troszkę inaczej. A mianowicie...



   Walentynki. Rano pojechaliśmy do przychodni na KTG. Badanie nie wykazało żadnych skurczy przedporodowych. Na wizycie pani ginekolog powiedziała, żebym na drugi dzień zgłosiła się już do szpitala na wywołanie porodu, ale wcześniej jeszcze mnie przebada. Siadłam na fotel, rozwarcie na 3 cm, główka przyparta do wchodu, ale żadnych innych oznak porodu. Ginekolog w międzyczasie pochwaliła moje błękitno-różowe skarpetki. Gdy zakończyła badanie stwierdziła, że właśnie zaczęły sączyć się wody i natychmiast kazała jechać do szpitala. Dobrze, że Mąż był ze mną, bo inaczej musiałabym jechać karetką.
   Około 9 byliśmy już w szpitalu. Na izbie przyjęć skierowali nas do rejestracji na oddział ginekologiczno-położniczy. Tam przeprowadzono ze mną wywiad, zmierzono miednicę i skierowano na badanie do lekarza ginekologa. On przeprowadził dalszy wywiad, zbadał mnie i stwierdził, że wody zaczęły się sączyć i powoli odchodzi czop śluzowy, więc będziemy dziś rodzić. Od razu zostałam zaprowadzona na porodówkę.
   Mąż towarzyszył mi od razu po wejściu na porodówkę. Sala porodowa była jednoosobowa, duża, raczej dawno nie remontowana. Za chwilę przyszła położna i poprosiła o podkład poporodowy. Zdziwiłam się, że musiałam mieć swój, że szpital nie jest w to zaopatrzony. Po położeniu się na łóżko, podłączyli mi KTG i tak sobie leżałam. Położna badała mnie co jakiś czas. Potem przyszedł ordynator i także mnie przebadał. Położna pytała czy czuję jakieś skurcze. Nic nie czułam. A ona na to, że właśnie w tej chwili mam skurcz, a ja nic nie czułam. Po tym położna powiedziała: "Uuu to będziemy mieli lekki poród." Bardzo mnie to ucieszyło, bo przyznam, że trochę bałam się porodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz